Jacek Kawalec – wywiad

Muzyczne twarze Jacka Kawalca

img_7790_msJacek Kawalec do niedawna był znany głównie jako aktor teatralny, filmowy i dubbingowy. Od pewnego czasu jest również aktywny wokalnie, choć wcale nie jako śpiewający aktor. Przed koncertem Niezapomniany Joe Cocker w warszawskim klubie Hybrydy specjalnie dla Music in the Lenses Jacek udzielił wywiadu, który miał trwać 10 minut…

Z góry uprzedzam, że na pewno nie zadam pytań, na które odpowiadałeś już wielokrotnie. Ponieważ w redakcji uważamy, że muzyka jest najważniejsza, to nie padną w tym wywiadzie żadne tytuły związane z telewizją, chyba że sam je wspomnisz 😉

MŚ: Jacku, za chwilę pojawisz się na scenie warszawskiego klubu Hybrydy rozpoczynając koncert Niezapomniany Joe Cocker – śpiewa Jacek Kawalec. Zapytam więc przekornie, którym utworem zakończysz swój występ?
JK: Mamy zaplanowane na zakończenie koncertu With A Little Help From My Friends mniej więcej w takiej wersji, jaką Joe Cocker „zapodał” na Woodstock, ale oczywiście jeszcze jakieś ewentualne bisy przewidujemy.

MŚ: Tak na marginesie dzisiejszego występu, jakie wspomnienia z młodości kojarzą Ci się najbardziej z klubem Hybrydy?
JK: Kiedy miałem 15 lat pojawiałem się tutaj na dyskotekach. Natomiast, później głównie przychodziłem na giełdy płytowe. Nieopodal stąd, w Teatrze Dramatycznym statystowałem i grałem epizodyczne rólki. Wszystkie pieniądze, które tam zrobiłem wydawałem w Hybrydach na winyle. Zbierałem płyty zespołów, na których się wychowałem – Pink Floyd, Genesis, Yes [to był miód na nasze „musiclensesowe” serca – przyp red.]. Aczkolwiek Joe Cockera lubiłem już wcześniej, bo miałem 12 lat, kiedy pierwszy raz usłyszałem Feelin’ Alright i ten kawałek bardzo mi zapadł w pamięć. Jest to muza głęboka i emocjonalna, o ile np. Pink Floydzi są świetnie wystudiowani inżynieryjnie, kompletni, to u Cockera mamy do czynienia z czystymi, prawdziwymi ludzkimi emocjami.

MŚ: Rock progresywny to jednak odrębny gatunek rocka, w muzyce Yes czy  Genesis każda nutka jest ważna, a u Cockera najistotniejsze są słowa i emocje. Powiedz mi dlaczego to właśnie Cocker jest bohaterem Twojego projektu, a nie na przykład Sting, którego niejednokrotnie wspominasz, żałując że nie miałeś okazji zaśpiewać jego piosenki w pewnym 😉 programie telewizyjnym czy też Phil Collins, którego ponoć chętnie zagrałbyś w filmie?
JK: Grywam czasem taki mniejszy koncert, który się nazywa Muzyczne twarze Jacka Kawalca. Gramy tam dwa numery Stinga, gramy też dwie piosenki Phila Collinsa. Jednak to nie jest taki klasyczny coverowy koncert, ale akustyczny, gdzie występuję tylko z dwójką instrumentalistów. Myślę, że Cocker wziął się stąd, że bliska mi jest historia jego życia. Ja trochę po aktorsku podchodzę do tych występów. Od img_7746_mskilku już ładnych sezonów gram taki monodram Jana Jakuba Należytego pod tytułem Ta cisza to ja. To jest historia gościa, który kiedyś był znanym aktorem i celebrytą, a teraz z powodu choroby alkoholowej jest bezdomny, mieszka na ulicy. Wiemy, że Cockerowi udało się odbić od dna, na które sprowadziło go uzależnienie i gdzieś ten temat przewinął się w mojej aktorskiej pracy. A tu łączę sprawę wokalną z aktorską. Staram się zagrać Joe Cockera, a żeby zagrać Joe Cockera, trzeba go zaśpiewać, zatem nie tylko śpiewam, ale i jednocześnie gram postać wokalisty. Kto wie, może kiedyś zabiorę się również za jakiś większy projekt związany ze Stingiem, choć myślę, że jeżeli gdzieś tam uda mi się dotrzeć do świadomości ludzi z informacją, że jestem także wokalistą, a nie tzw. śpiewającym aktorem, to uda mi się przebić z jakimś moim własnym projektem wokalnym. Kiedyś nagrałem płytę z sonetami Szekspira w rockowych aranżacjach [album Be My Love -Shakespeare został wydany w 1995 roku na CD i kasecie magnetofonowej – przyp. red.]. Piękną muzykę skomponował Paweł Betley. Pamiętam, że wtedy jakoś ta płyta przeszła bokiem…

MŚ: Teraz ta kaseta jest białym krukiem…
JK: Słyszałem, że na Ukrainie można kupić moje płyty (śmiech), nie wiem czy Be My Love też. Został mi tylko jeden egzemplarz z dedykacją dla mojej żony. Gdyby ktoś się chciał dowiedzieć jak to brzmi, to na YouTube są do posłuchania te numery.

MŚ: Zagrałeś już kilka koncertów w ramach projektu Niezapomniany Joe Cocker i jesteś po niejednej próbie do musicalu Karol – życie Jana Pawła II. W jakiej formie lepiej się odnajdujesz – wokalisty koncertowego czy aktora musicalowego?
JK: Dzisiaj w nocy wróciłem z Sosnowca, gdzie właśnie odbywają się próby do musicalu Karol, do którego bardzo piękną i niezwykle różnorodną muzykę skomponował Filip Siejka. Muzykę bardzo eklektyczną, bo od stylu z czasów dwudziestolecia poprzez nastrojowe ballady aż po mocne, rockowe granie. Libretto napisał Michał Kaczmarczyk – politolog i literaturoznawca, a zarazem rektor sosnowieckiej uczelni, który doskonale zna temat. Spektakl reżyseruje Krzysztof Korwin-Piotrowski – kierownik artystyczny Teatru Muzycznego w Gliwicach. Bardzo dużo młodych utalentowanych ludzi bierze w tym udział. Premiera jest zaplanowana na 25 lutego w Tauron Arenie w Krakowie, a potem pojawimy się w innych miastach.
img_8043_msŚpiewanie w musicalu jest czymś zupełnie innym niż śpiewanie Cockera, który był naturszczykiem. Staram się odtworzyć jego postać na scenie, oczywiście nie robię tego całkowicie, ale chcę być blisko tej postaci. W końcu projekt jest wymyślony dla fanów Brytyjczyka, dlatego staramy się nie udziwniać aranży. Chcemy żeby piosenki zabrzmiały tak jak na koncertach Cockera i to jest coś dla ludzi, którzy tęsknią za tymi występami, a nie będą mieli szansy zobaczyć Mistrza na żywo. Był to człowiek, który przepuszczał teksty przez swój organizm z niezwykłym poruszeniem. Te wszystkie piosenki są o czymś, zawsze o dużych emocjach, o sprawach życiowych, o tym, co czujemy, co nas boli, co nas raduje… Dlatego bardzo lubię taką muzykę i te koncerty.

MŚ: Sporo się ostatnio u Ciebie dzieje muzycznie, jednak wszystkie przedsięwzięcia związane są z wykonywaniem obcego repertuaru (Cocker, Karol, powrót do sonetów Szekspira i kolejne nowe plany). Czy nie chodzi Ci po głowie zmierzenie się z nagraniem autorskiej płyty? Gdyby kiedyś miało to nastąpić, to w jakim gatunku czułbyś się najlepiej?
JK: Myślę o tym cały czas. Nie chcę, żeby to była tzw. piosenka aktorska, bo śpiewający aktor kojarzy się ludziom zazwyczaj z jakimiś nudami (śmiech). Rock jest mi najbliższy i w nim tkwią mojeimg_7839_ms muzyczne korzenie, takiej muzyki lubię słuchać i taką muzykę lubię wykonywać. Zatem jeśli przyjdzie czas na autorską produkcję, to zrobię raczej coś mocnego, coś rockowego. Sporo przemyśleń mi się w tym kontekście już pojawiło, choć nie czuję się na siłach, aby napisać dobre teksty. Mam jednak przyjaciół, którzy mogą w tym kierunku coś dla mnie zrobić. Często o tym myślę, tylko wciąż brakuje mi czasu – próby do musicalu, koncerty, zdjęcia do serialu… Na co dzień to jest wariactwo, bo ja rocznie robię 60-70 tysięcy kilometrów po Polsce.

MŚ: W jednym z wywiadów powiedziałeś, że „kawalcowe aktorstwo” i „kawalcowe muzykowanie” są równoważnymi żywiołami. Czy nadal podtrzymujesz to stwierdzenie, skoro działasz głównie muzycznie?
JK: Tak, bo ja wcale nie zamierzam rezygnować z aktorstwa. Przecież nawet w trakcie dzisiejszego koncertu będzie można to zauważyć.

MŚ: Jesteś wzorcowym przykładem potwierdzającym starą prawdę, że człowiek uczy się do końca życia. Jakich poświęceń wymaga od Ciebie ciągłe doskonalenie się zarówno w sztuce aktorskiej, jak i wokalnej?
JK: Niestety, potrzeba na to dużo czasu, którego – jak wspomniałem – wciąż brakuje… I dzieje się to dużym kosztem życia rodzinnego. Z powodu mojej pracy zbyt rzadko bywam w domu i staram się to jakoś nadrobić. Ale w końcu niedługo nadejdą takie dwa tygodnie, które poświęcę wyłącznie rodzinie i wierzę, że to będzie dobry czas.

MŚ: W końcu znajdziesz zatem czas na cokolwiek poza działalnością zawodową. Jaka jest prawdziwa twarz Jacka Kawalca?
JK: Jestem zwyczajnym człowiekiem, takim jak wszyscy. Głupio się czuję, gdy ludzie mówią do mnie coś w stylu „Tutaj jest miejsce dlaimg_8206_ms gwiazd” i chcą mnie sadzać na jakimś honorowym miejscu. Gwiazdą jest np. Meryl Streep albo nieżyjąca Irena Kwiatkowska, z którą pracowałem 10 lat i zagrałem w dwóch spektaklach. Mam świadomość, że popularność to jest bańka mydlana i łatwo może pęknąć. Ta popularność przyszła do mnie, kiedy prowadziłem Randkę w ciemno, ale wtedy miałem już rodzinę – żonę i dziecko, oprócz aktorstwa zarabiałem na życie ciężką pracą fizyczną i byłem na tyle dojrzałym człowiekiem, że woda sodowa nie uderzyła mi do głowy jak niektórym (śmiech). Myślę, że w dzisiejszych czasach sprawdza się trochę taka moja pewna obserwacja: dawniej było tak, że aktorzy chcieli być gwiazdami, a teraz gwiazdy chciałyby być aktorami.

MŚ: A każdy inny chciałby być gwiazdeczką 😉 I tego się trzymaj Jacku. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Rozmawiał: Marek J. Śmietański

Dodaj komentarz / Add comment