Powrót do krainy dobra i życzliwości*
„Twarz ta trupio blada, widziana z bliska, posiadała odcień różowawy, zwykły rudowłosym, należała też do rudowłosego piętnastoletniego chłopaka. Włosy miał na głowie zupełnie ostrzyżone, zaledwie dostrzec można było nad oczyma ślad brwi, rzęs zaś, zdaje się wcale nie można było dostrzec u brzegu powiek nad brunatnymi oczyma… Barczysty i kościsty, ubrany był przyzwoicie, w biały kołnierzyk i czarny, szczelnie pod szyję zapięty surdut.”**
Krótkowłosego i trupiobladego rudzielca w białej koszuli i czarnej marynarce na scenie nie było, za to publiczność miała możliwość zobaczenia Uriah Heep w pełnej krasie. Pomimo wielu zmian (w trakcie blisko 50-letniej historii w składzie pojawiło się po 7 basistów i perkusistów, 6 wokalistów i 4 klawiszowców), śmierci dwóch muzyków (Gary’ego Thaina w 1975 roku oraz Trevora Boldera w 2013 roku), w większości bardzo nisko ocenianych płyt wydanych po Firefly (1977), 10-letniego zawieszenia działalności wydawniczej na przełomie XX i XXI wieku, brytyjscy weterani hard rocka nie przestają ani trochę zadziwiać. Choć od początku istnienia jako jedni z niewielu unikali grania coverów i wypracowali sobie własne rozpoznawalne brzmienie ocierające się nierzadko o rocka progresywnego, nigdy nie byli zaliczani do pionierów żadnego z tych dwóch gatunków.